DIALOGI
Profesor Dąb-Rozwadowski sam wnosi fotel po schodach.
O, chwileczkę, chwileczkę! Pomogę panu! | ||
O dziękuję. | ||
pomagając wnieść fotel na półpiętro - Odsapnijmy troszkę. | ||
Dziękuję panu. Ładne ptaki, pewnie rasowe? | ||
Mowa. Brajtszwance. | ||
Aaaa. | ||
A najgorsze wisz pan jest to, że gołąb a szczególnie brajtszwanc musi leguralnie trzy razy dziennie bujać, choćby nie wiem co. No bujać no! (Gwiżdże na palcach demonstrując na czym polega owe bujanie.). Wisz pan no. Jak nie buja, to bynajmniej obrasta w tłuszcz i to już nie jest gołąb, ale panie to jest coś gorsze niż kura. | ||
Tak, to interesujące. Ale niestety ja nie znam się na tym. | ||
A... a na czym jeżeli wolno spytać pan szanowny się zna? | ||
No cóż, ja jestem prawnikiem. Ściślej mówiąc historykiem prawa. | ||
A! Ja też się troszki znam na prawie. Tak. Siedziałem kiedyś z dwa zero osiem. Dostałem dwa z zawieszeniem na trzy. | ||
Nie... nie rozumiem. | ||
No jak to no, normalnie miałem kiepskiego papugie! Może pan zna, taki jeden, Jakubik się nazywa, mieszka na Górskiego. No patrz pan, niby inteligentny człowiek, a takie miał gadane, że co chwilę sąd musiał go przywoływać do porządku, żeby się streszczał. Tak. No, idziemy panie historyk, bier pan i z krzyża go. Hej opa la la! | ||
W tym czasie Lewicka wraz z całą klasą i meblami wchodzi po schodach. | ||
Ostrożnie. Ostrożnie bo tu jest nowa ściana. Ostrożnie! | ||
Gdzie idziemy, na które piętro? | ||
Drugie piętro, mieszkania numer siedem. Siedem tak. Zaczekajcie tam na mnie dobrze, przed drzwiami. Gdzie jest wazon? Dobry kaktus, dobry. (Anioł stoi na półpiętrze i skrzętnie wszystko notuje.) Wsadzisz mu w oko ten kwiat! Uważaj! Schowaj tę kredę, nie rysuj po ścianach! Kalasiński przestań go szczypać, no teraz musisz go szczypać?! | ||
Lewicka wchodzi, tymczasem z góry schodzi Balcerek. | ||
No i co? Porozmawiał pan sobie z profesorem? Inteligentny człowiek prawda? Oczytany. | ||
Jaki on tam profesor? | ||
No od prawa. | ||
Ale... popelina panie. On się w ogóle na prawie nie zna. Właśnie o prawie rozmawialiśmy, ani be ani me, no. Kupił sobie gdzieś te papiery albo ukradł i teraz rżnie profesora. | ||
Pan to naprawdę, jak coś tak powie... żeby profesor sobie kupował papiery? | ||
A czemóż by nie? A niejaki Ździchu, co to mojej siostrze zrobił dziecko, a zaraz potem wziął i uciekł no to co, kupił se maturę na bazarze i kazał do siebie mówić magister. No i co pan myśli, że nie mówili? Mówili. Jeszcze jak mówili! O, nawet dzielnicowy do niego inaczej nie mówił jak tylko - "chodź no pan tu panie magister!". A milicja chyba wie najlepiej nie?! No. | ||