ROMAN WILHELMI - WIELKI ARCHANIOŁ
Jak pracowało się z Romanem Wilhelmim, jaki był jego stosunek do kreowanej postaci kierownika Wydziału Kultury KP PZPR w Pułtusku, który otrzymuje stanowisko gospodarza domu na budowanym dopiero ursynowskim osiedlu, gdzie w totalitarny i chorobliwie ambitny sposób reguluje życie mieszkanców, drżąc jedynie przed dygnitarzem partyjnym Janem Winnickim? Odpowiedź na to pytanie zaczniemy od wypowiedzi reżysera Marka Nowickiego, który tak wspominał rolę Romana Wilhelmiego po ukończeniu filmu "Widziadło": Obsadzając rolę aktorem tak wybitnym, reżyser musi przyjąć jego osobistą wizję postaci, a także zaakceptować go jako twórczego współpartnera, przyjąć dorobek, który ze sobą wnosi do filmu, jego osobowość i punkt widzenia roli. Wszystkie te problemy nie dotyczyły serialu Alternatywy 4 bo i reżyser był odpowiedni dla gatunku obrazu, scenarzyści niezgorsi, a obsada w pełnokrwistych kreacjach - wyśmienita.
Janusz Gajos, serialowy Jan Winnicki tak wspomina pracę na planie: Traktowaliśmy to nie całkiem serio, ale tak się zmieniła rzeczywistość, że dzisiaj ludzie odbierają ten serial jak surrealistyczną opowieść. Romek miał talent komediowy, ponieważ był "rasowym aktorem". Miał absolutną świadomość tego, co robi, wiedział, gdzie jest pointa. Umiał to sprzedać. Nie interesowała go polityka, nie stanąłby na barykadzie, nie zszedł do podziemia. Interesowało go granie. Niesamowita chęć życia Romana Wilhelmiego, walczenia o siebie, bycia swobodnym eliminowała politykę. Adam Wilhelmi pamięta, że brat miał jasno sprecyzowane antypatie polityczne: Nie cierpiał partii. Nie podobało mu się to, co działo się w tym czasie. Chodził po mieszkaniu, złoszcząc się i złorzecząc. Chciał postacią Anioła powiedzieć prawdę o tych ludziach i systemie.
Współscenarzysta serialu Alternatywy 4 tak wspomina aktora: Wilhelmi był człowiekiem raczej trudnym. Pracował nad rolą bardzo solidnie i kazał sobie tłumaczyć znaczenie właściwie każdego zdania. Szukał ukrytych kluczy. Niestety robił to głównie w nocy i potrafił zadzwonić o drugiej nad ranem z prośbą o interpretację. Wyrwany ze snu, odpowiadałem nie bardzo logicznie, a Wilhelmi nie popuścił. Wyciskał do końca. Kiedy stało się to uciążliwe (...) zaprosiłem go na kolację (...) i zaproponowałem bruderszaft: - "Kiedy byliśmy na pan, jakoś nie wypadało mi mówić, panie Romanie, niech się pan odczepi. A teraz, jak zadzwonisz w nocy, to powiem - Roman, odczep się". Ale zadzwonił.
Kiedy Wilhelmi przekonywał się już do roli i pokonywał wszystkie swoje słabości, zatracał się w pracy. Sumienności wymagał także od partnerów. Potrafił być bezwzględny, ale krzywdy nie robił. Nie atakował człowieka, ale jego niemoc. Potrafił obnażyć słabość każdego. Był w ciągłym ruchu, bezustannie pracował nad rolami - wspomina Henryk Talar, kolega teatralny Romana Wilhelmiego.
Natomiast reżyser teatralny Tomasz Zygadło pamięta jedną rozmowę, podczas której usłyszał od Wilhelmiego takie oto refleksyjne słowa o serialu: Ten dom musiał się spalić, bo zbudowany był na kłamstwie i gównie. Niezależnie od poglądów samego aktora jedno jest pewne, postać Stanisława Anioła wpisuje się w poczet najciekawszych filmowych kreacji aktora, choć ten momentami ewidentnie "zagrywał się" bez opamiętania. Korzystając z bogatego doświadczenia zawodowego, abstrakcyjnego poczucia humoru i autoironii, Roman Wilhelmi stworzył pyszną postać, esencję władzy ludowej. Największym jednak paradoksem wydaje się fakt, że władza ludowa pozwoliła, by za jej pieniądze powstał najbardziej złośliwy antysocjalistyczny pamflet.
Dla wszystkich, którzy jeszcze nie czytali, przypominamy artykuł "Pod maską kpiny", który ukazał się na okoliczność 10 rocznicy śmierci Romana Wilhelmiego 2 listopada w 2001 w "Rzeczpospolitej". Polecamy także naszą serialową galerię stu twarzy Stanisława Anioła.